Prawdopodobnie NAJLEPSZE pesto z czosnku niedźwiedziego!
Przełom marca i kwietnia to czas zbioru czosnku niedźwiedziego – w niektórych regionach Polski już od połowy marca można go wyglądać, zatem przygotujcie się na coś pysznego.
Sekret mojego pesto tkwi w tym, że liście dzikiego czosnku ja siekam, zamiast blendować. Trwa to dłuuugie godziny, ale warto.
„Głupiaś Ty, przecież możesz zmiksować!” – powiecie. Mogę. Ale nie chcę. I Wy też nie chcecie, jeśli chcecie mieć NAPRAWDĘ oszałamiający smak, który Was wystrzeli z kapci prosto w kosmos serio, zaufajcie.
Zanim przepis to kilka słów o dzikim czosnku.
Swą urocza nazwę polską ma dlatego, że jest pierwszym pożywieniem dla niedźwiedzi, kiedy wybudza sie z zimowego snu. Wyrasta dość wcześnie – w niektórych regionach Polski pojawia sie już pod koniec marca, często wtedy jeszcze leży śnieg. Inne rosliny jeszcze nie dają rady, on daje, misiu wstaje, bang.
Rodzajowo należy do rodziny liliowatych, zawiera: alline, tiosiarczki, winylodisiarczki, cysteinę, witaminę C, B, selen. To niewiele pewnie mówi, ale działa cudownie na naczynia krwionośne, doskonale pomaga w walce z cukrzyca, świetnie radzi sobie z obniżeniem złego (LDL) cholesterolu, czyli ma działanie przeciwmiażdżycowe, hipotensyjne, antyzakrzepowe – ogólnie jest bardzo dobry dla serduszka.
W Polsce aktualnie pod częściowa ochrona, czyli jeśli chcemy zerwać dziko pytamy Leśnika lub Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska o zgodę, albo po prostu hodujemy go sobie w ogródku.
Pesto as fuck
Duży pęczek liści czosnku niedźwiedziego
Oliwa z oliwek
Sól
Sok z cytryny
Liście czosnku po zebraniu z lasu myjemy, po zebraniu z ogródka – niekoniecznie. W lesie różne rzeczy się dzieją, a to sobie sikną, a to inne rzeczy zrobią – nie wnikając, aby uchronić się przed bąblowicą i motylicą dziko rosnące liście myjemy, następnie dobrze osuszamy. Tutaj może pomoc wirówka do sałaty.
Siekamy. Drobno, dokładnie, przekładamy do miski, dodajemy oliwę z oliwek – tak, aby warstwa oliwy oszklił każdy kawałek listków. Dodajemy Ok 1 łyżeczkę soli – ale ogólnie patrzcie na oko. Liście możecie mieć większe, mniejsze, więc uważność Wam podpowie ile wystarczy. Nie może być tez za mało – sól ma właściwości konserwujące, a gotowe pesto możemy trzymać w lodówce nawet rok.
Mieszamy dokładnie wszystkie składniki.
Przekładamy do słoiczków, zostawiamy około 1 cm „wolny” od brzegu słoika. Następnie wolna orzestrzen uzupełniamy oliwa tak, aby żaden kawałek nie wystawał poza taflę.
Teraz WAŻNY moment.
Do każdego słoiczka wkropujemy 3-4 krople soku z cytryny. To zakwasi środowisko w słoiczku, co uniemożliwi rozwój bakterii jadu kiełbasianego. Możemy dodać tez octu jabłkowego lub winnego. Ja dodaje cytrynę.
I voila. Zakręcamy słoiki, trzymamy w lodówce. Ja nie dodaje do środka parmezanu ani orzeszków – parmezan dosypuje na świeżo, a mimimalizuje ryzyko rozwoju jakiś mikroorganizmów
Klasyczny sposób pałaszowania pesto jest banalny – gotujemy makaron, ja lubię spaghetti grube, al dente, ale tutaj jest dowolność. Mieszamy z pesto, posypujemy parmezanem. Prostota jest zawsze w cenie.
Można posmarować pesto grzankę, a na nią położyć jajko w koszulce.
Można zawinąć w liście pesto ryż ze świeżymi ziołami.
Z pewnością warto
